Deprecated: preg_replace(): The /e modifier is deprecated, use preg_replace_callback instead in /www/emm8_new/www/powisle.waw.pl/forum/Sources/Load.php(183) : runtime-created function on line 3

Deprecated: preg_replace(): The /e modifier is deprecated, use preg_replace_callback instead in /www/emm8_new/www/powisle.waw.pl/forum/Sources/Load.php(183) : runtime-created function on line 3

Deprecated: preg_replace(): The /e modifier is deprecated, use preg_replace_callback instead in /www/emm8_new/www/powisle.waw.pl/forum/Sources/Load.php(183) : runtime-created function on line 3

Deprecated: preg_replace(): The /e modifier is deprecated, use preg_replace_callback instead in /www/emm8_new/www/powisle.waw.pl/forum/Sources/Load.php(183) : runtime-created function on line 3
Pokaż wiadomości - Levittoux

Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Wiadomości - Levittoux

Strony: 1 [2] 3 4 ... 11
16
Historia / Odp: PW 1944 - atak na most Poniatowskiego
« dnia: Sierpnia 01, 2007, 09:11:56 pm »
Koło Rotundy stanęło 95%.

17
Historia / PW 1944 - atak na most Poniatowskiego
« dnia: Sierpnia 01, 2007, 02:31:12 pm »
Byliśmy żołnierzami - 63. rocznica Powstania Warszawskiego
Rozmawiał Włodzimierz Kalicki 2007-07-31

Rozmowa z Jerzym Sienkiewiczem "Rudym"



Włodzimierz Kalicki: Gdzie Pan był w godzinie W?

Jerzy Sienkiewicz "Rudy": - Na Powiślu, w domu przy ul. Solec 24 /po przeciwnej stronie ośrodka sportowego na ul. Solec/. Byłem dowódcą grupy szturmowej ze zgrupowania AK por. "Konrada". Naszym zadaniem było zajęcie warszawskiego przyczółka mostu Poniatowskiego.

Czuliście się dobrze przygotowani?

- Byłem kapralem podchorążym, znałem sytuację tylko w swoim plutonie. Uważałem, że mam pewne doświadczenie. Żołnierzem AK byłem od ponad trzech lat. Dwukrotnie, w lutym i w kwietniu 1944 r., jako kurier Komendy Głównej przewiozłem pocztę do 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. Jeździłem na wschód w mundurze Luftwaffe, niby do pracy w charakterze pracownika zarządu budowlanego niemieckiego lotnictwa, z lewymi papierami urlopowymi. To był dobry sposób na przekraczanie granic okupowanej Europy. Doświadczeni szmuglerzy w mundurach pracowników budowlanych Organizacji Todt [budowała niemieckie obiekty wojskowe] albo Luftwaffe docierali ze srebrem nawet do Włoch, a wracali stamtąd z jedwabiem.

1 sierpnia brakowało nam broni. Z mojego plutonu miało ją tylko jedenastu chłopców - głównie pistolety. Jedyny w grupie pistolet maszynowy Schmeisser był w moich rękach. Ukradłem go Niemcom przed Powstaniem. Naszą główną siłą uderzeniową był zrzutowy angielski karabin maszynowy Bren z 2 tys. naboi - kłopot był jednak w tym, że nikt z nas nie umiał go obsługiwać. Z wyszkoleniem strzeleckim też było u nas kiepsko. Ale bardzo chcieliśmy walczyć.

Atak na most Poniatowskiego zakończył się fiaskiem.

- Jak to się skończy, było dla mnie jasne już na odprawie. Most był obsadzony przez niemieckich saperów. To byli doświadczeni frontowi żołnierze, minowali mosty Poniatowskiego, Kierbedzia i średnicowy. Dysponowali szybkostrzelnym, czterolufowym działkiem przeciwlotniczym o strasznej sile rażenia. Nacierać na nich, pod górę, miała nasza dwunastka od strony starej rzeźni na Solcu, a od alei 3 Maja dwa inne plutony, podobnie marnie jak my uzbrojone. W tej sytuacji pozwoliłem sobie na odprawie bojowej na uwagę, że ten atak nie ma szans, a zatem i sensu.

Ale do ataku pan poszedł.

- No jasne! Byliśmy przecież żołnierzami.

Kiedy po raz pierwszy pan strzelił?

- Jeszcze przed szturmem mostu. Stałem dumny przed domem na Solcu, ze schmeisserem w ręku, w przedwojennym polskim hełmie mojego ojca, oficera rezerwy, gdy z bramy naprzeciwko wyszedł żołnierz w mundurze Luftwaffe z karabinem szturmowym na ramieniu. Na mój widok zgłupiał. Wrzasnąłem, żeby się poddał. Podniósł ręce. Ale mnie, w końcu młodego chłopaka, zgubiło poczucie ważności. Odwróciłem się i zawołałem swoich chłopców, żeby go przyprowadzili. W tym czasie Niemiec ściągnął z ramienia karabin i strzelił do mnie. Chybił dwa razy i rzucił się do ucieczki. Skosiłem go serią.

Potem ruszyliśmy na most. Niemcy wystrzelili rakiety sygnalizacyjne, że atakuje ich piechota z czołgami. Strach ma wielkie oczy. Ale potem zaplątaliśmy się w drutach kolczastych, a oni zaczęli strzelać z działka. Od kurzu z rozbitych tynków zrobiło się ciemno. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to uciekać.

Most Poniatowskiego był jednym z najważniejszych, strategicznych celów powstania. Dlaczego atakowano go tak słabymi siłami?

- Z perspektywy czasu widać, że 1 sierpnia atakowano nierzadko cele drugorzędne, a te najważniejsze szturmowano zbyt słabymi siłami lub zostawiano w spokoju. Czasem się zastanawiam, czy dowództwu powstania w ogóle zależało na zdobyciu mostów, czy raczej w pierwszym dniu walk nie wolało ono trzymać Sowietów za Wisłą.

A można było w ogóle zdobyć ten most?

- Trudna sprawa. Może gdyby rzucono do ataku silne, doborowe oddziały, ze snajperami do likwidowania niemieckich saperów przy zapalnikach...

Potem przez tydzień walczyliście na Czerniakowie.

- Walczyliśmy to za dużo powiedziane. Czerniaków przez tydzień nie miał dowództwa z prawdziwego zdarzenia. Spływały tam rozbite oddziały spod Sejmu, jacyś powstańcy, którzy nie dotarli na Okęcie. Stworzył się taki wielki obóz warowny, nad którym jego dowódca kpt. Sęp, raptem przedwojenny podoficer, nie miał żadnej kontroli. Żołnierze zajmowali się głównie polowaniami na ukrywających się Niemców. Nawet chłopcy z mojego plutonu ich szukali - złapali trzech policjantów i rozstrzelali ich nad Wisłą. Co i rusz ktoś wyprawiał się do pobliskiej fabryki wódek. Ludzie chodzili pod bronią na rauszu. Dość szczęśliwie 4 sierpnia odparliśmy atak niemieckiej kolumny zmechanizowanej, która uderzyła na Czerniaków, cofając się z Pragi przez most Poniatowskiego. Dopiero po sześciu dniach dowództwo objął świetny oficer kpt. artylerii Netzer "Kryska" i zaprowadził porządek. Nie wiedziałem o tej nominacji i wcześniej, w nocy z 5 na 6 sierpnia, wyprowadziłem swoją grupę na Mokotów.


Dlaczego tam?

- Chciałem przebić się z Warszawy na południe, do lasów, trafić do porządnego oddziału partyzanckiego, dozbroić się ze zrzutów i bić dalej. Po doświadczeniach Czerniakowa bałem się, że w takich warunkach z mojego oddziału nie zostanie nikt żywy.

Na Mokotowie trafiłem na sztab pułku Baszta. Mjr Rede przydzielił mnie do Dywizjonu 1. Pułku Szwoleżerów marszałka Józefa Piłsudskiego, grupy bojowej oficerów i podoficerów pod dowództwem por. Aleksandra Tyszkiewicza "Góry". Większość to byli młodzi chłopcy z arystokratycznych i ziemiańskich domów. Po paru dniach wspólnej walki okazało się, że to bardzo mili ludzie i świetni, odważni żołnierze.

Na Mokotowie jako pierwsi powstańcy wkroczyliśmy na Belgijską, na której niemieccy żandarmi dokonali masakry cywilów. Cała ulica była zasłana zwłokami, także kobiet i małych dzieci. Niemcy strzelali z najbliższej odległości, pomiędzy trupami leżało mnóstwo łusek i trzonków od ręcznych granatów, tzw. tłuczków.

Brał pan także udział jako ochotnik w misji wyprawienia na wschodni brzeg Wisły emisariuszy do sowieckiego dowództwa - kpt. Alfreda Paczkowskiego "Wani", dwóch radiotelegrafistów i oficera sowieckiego wywiadu Kaługina.

- Był z nami jeszcze plutonowy "Afrykańczyk" (Wacław Olechowski), były żołnierz Legii Cudzoziemskiej, świetny wojak, który w chwilach zagrożenia klął po francusku, oraz oficer AL Jagiełło. Pierwszą próbę podjęliśmy w nocy z 16 na 17 września, ale nie udało się nam sforsować niemieckich pozycji w rejonie Królikarni. Następnej nocy poszliśmy kanałami. Patrolem dowodził pchor. Jerzy Krzysztofowicz "Selim" z sekcji kanałowej, który zginął, gdy próbował wyjść z włazu w zajętym przez Niemców rejonie Zagórnej i Solca. W końcu znaleźliśmy inne wyjście. "Wania", radiotelegrafiści i Kaługin przepłynęli przez Wisłę pontonem. Misja nic nie dała, "Wania" wylądował na 10 lat w sowieckim łagrze.

Jak zakończył się pański udział w powstaniu?

- Przeszedłem z Mokotowa do Śródmieścia kanałem, o którym Wajda nakręcił film. Do chwili kapitulacji dowodziłem obroną budynku przy Nowogrodzkiej. Mogę z dumą powiedzieć, że walczyłem od pierwszych do ostatnich minut powstania, codziennie, bez przerwy. Niemcy w niewoli długo mnie nie mieli. Uciekłem z kolumny jenieckiej tuż przed obozem w Ożarowie.

A w 1949 r. aresztowało mnie UB pod zarzutem szpiegostwa dla Amerykanów. Od trzech lat byłem polskim szefem amerykańskiej misji poszukującej lotników USA zaginionych na terenie Polski. W więzieniu siedziałem razem z Władysławem Bartoszewskim.

Siedział z nami Kurt Fischer, niemiecki policjant. Znałem niemiecki, dużo z nim rozmawiałem. Opowiadałem o walkach na Czerniakowie, on słuchał w milczeniu, patrzył w ścianę. Gdy pytałem o wojenne losy, opowiadał o dowodzeniu sektorem obrony przeciwlotniczej w Kassel, o obronie twierdzy w Kostrzyniu nad Odrą, o służbie w oddziale zaporowym wyłapującym niemieckich dezerterów. Polski sąd nic nie potrafił mu udowodnić i skazał go na 6,5 roku więzienia, akurat tyle, ile już odsiedział. Fischer wrócił do Niemiec Zachodnich.

Po paru miesiącach wyszedłem na wolność. Potem Bartoszewski dał mi niemiecką książkę "II wojna światowa w obrazach". I znalazłem tam zdjęcie Fischera! Zacząłem szukać o nim informacji i okazało się, że to złowroga postać. Znajdowałem jego fotografie, a to u boku von dem Bacha [Obergruppenführer SS, dowódca wojsk niemieckich walczących w Powstaniu, odpowiedzialny za zbrodnie wojenne], a to przy przyjmowaniu kapitulacji gen. Bora Komorowskiego. Fischer faktycznie dowodził oddziałami Dirlewangera [także zbrodniarz z SS], które nacierały na nas na Czerniakowie.

W latach 70. pojechałem do RFN na zaproszenie pana Kohla, brata późniejszego kanclerza, wówczas ministra spraw wewnętrznych w rządzie krajowym Saksonii. Gdy mu opowiedziałem o Fischerze, min. Kohl zatelefonował i okazało się, że Fischer jest szefem policji w Kassel.

Rozmawiał Włodzimierz Kalicki
http://www.gazetawyborcza.pl/1,75248,4355443.html

18
Po godzinach / Odp: Spotkanie Forumowe
« dnia: Lipca 11, 2007, 12:42:19 pm »
to jakby co, to Sneczu zadzwoń do mnie:)

19
Historia / Odp: Szpital im. Orłowskiego czyli dawny ZUS
« dnia: Lipca 11, 2007, 12:40:21 pm »


8 lipca 1936 r. Zabić Gosiewskiego

Włodzimierz Kalicki 2007-07-10

Przed trzema tygodniami dyrektor ZUS w Łodzi Michał Wąsowicz został zastrzelony przez zwolnionego z pracy inkasenta łódzkiej ubezpieczalni. W chwilę potem zdesperowany zabójca, 47-letni Aleksander Macander, strzelił z sobie w skroń. Michał Wąsowicz był poprzednikiem Gosiewskiego na stanowisku dyrektora ZUS w Sosnowcu
Pierwsi interesanci zjawiają się przed gmachem Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w Warszawie przy ulicy Czerniakowskiej już przed 7 rano. Jest wśród nich dość porządnie odziany mężczyzna koło czterdziestki. Po 7 wchodzą do budynku. Mężczyzna zostaje na zewnątrz. Bez celu krąży przed schodami prowadzącymi do gmachu.

O 8 rano mężczyzna wchodzi do budynku i zbliża się do okienka, w którym jest płatny telefon dla interesantów. Rozmawia z kimś z miasta, płaci 15 groszy i wraca na ulicę, przed wejście do ZUS.

Po raz drugi nieznajomy pojawia się w budynku ubezpieczalni około 9 rano. Znów korzysta z telefonu, płaci i wychodzi na ulicę, gdzie rozpoczyna nerwowy spacer przed schodami. Po godzinie wraca po raz trzeci. Pracownica podająca mu kolejny raz telefon zauważa, że jest bardzo zdenerwowany. Jakby na kogoś czekał.

I rzeczywiście, Aleksy Szymik od rana czeka na wicedyrektora ZUS dr. Wiktora Gosiewskiego.

Znają się od trzech lat. Dr Gosiewski był wówczas dyrektorem, a Szymik - urzędnikiem ubezpieczalni w Sosnowcu. Jako pracownik manipulacyjny zarabiał całkiem przyzwoicie, bo 200 zł miesięcznie, ale nie cieszył się najlepszą opinią. Zwierzchnicy uważali, że nie przykłada się do pracy, wręcz lekceważy swe obowiązki. Przed dwoma laty dyrekcja sosnowieckiego ZUS przystąpiła do redukcji. Jednym z pierwszych na liście do zwolnienia był Aleksy Szymik. Po wyrzuceniu na bruk Szymik nadal pojawiał się w ubezpieczalni. Nachodził swego byłego bezpośredniego przełożonego dr. Reissego i prosił o przywrócenie do pracy. Opowiadał, że ma na utrzymaniu liczną rodzinę, w tym żonę i dwoje dzieci. Reisse o tym wiedział, lecz decyzji nie zmienił.

Wtedy Szymik zaczął mu grozić zemstą. Wyproszony z biura wysłał do niego list z pogróżkami. Dr Reisse wytoczył agresywnemu natrętowi sprawę sądową.

Wiktor Gosiewski krótko po przeprowadzeniu redukcji w sosnowieckiej ubezpieczalni awansował na zastępcę naczelnego dyrektora Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w Warszawie.

Wśród piłsudczyków jest postacią znaną i lubianą. Już w czasie strajku szkolnego w 1905 roku za udział w uczniowskiej konspiracji został aresztowany przez carską policję i dostał wilczy bilet do szkół państwowych. Jako student konspirował w organizacjach oświatowych i w ruchu strzeleckim. Po wybuchu wojny światowej wstąpił do Legionów - najpierw służył jako lekarz, potem jako porucznik artylerii. Przeszedł ciężkie walki podczas kampanii karpackiej, besarabskiej i wołyńskiej. Potem konspirował w POW i czynnie rozbrajał Niemców jesienią 1918 roku.

40-letniego lekarza z taką kartą w ruchu niepodległościowym czeka piękna kariera. Jedynym zgrzytem są kłopoty ze zredukowanym w Sosnowcu pracownikiem manipulacyjnym.

Szymik bowiem po aferze sądowej z dr. Reissem nie uspokoił się. Przeciwnie, list z pogróżkami wysłał także do Wiktora Gosiewskiego. Ten nie stracił zimnej krwi - list odesłał do Sosnowca z uwagą, by w miarę możności pomóc jego dawnemu podwładnemu.

Naczelnemu dyrektorowi nie odmawia się w prowincjonalnym Sosnowcu - wicedyrektor tamtejszej ubezpieczalni wezwał Szymika i zaproponował mu posadę pomocnika administracyjnego przy lekarzu domowym dr. Niepielewskim z gażą 100 zł miesięcznie. Szymik zrazu propozycję przyjął, ale nazajutrz zrezygnował z niej. Oświadczył, że to posada zbyt mizerna.

Przed miesiącem dyr. Gosiewski wizytował sosnowiecką ubezpieczalnię. Dotarł wtedy do niego Szymik i uprosił o kolejną interwencję w sprawie pracy. Dr Gosiewski jeszcze raz skłonił dyrekcję tamtejszego ZUS do zajęcia się sprawą zredukowanego urzędnika. Dyrektor ubezpieczalni obiecał Szymikowi, że czeka na zwolnienie się etatu z gażą 150 zł i rychło będzie mógł go na nim zatrudnić. Bezrobotny nie ufał jednak dyrektorowi. Nachodził prezesa lokalnego związku zawodowego pracowników ubezpieczalni. Ten w końcu potwierdził, że zwolniony etat ma przypaść Szymikowi, ale trzeba jeszcze poczekać.

Szymik oświadczył, że czekać nie zamierza: "Pojadę do Warszawy i tam dam sobie radę. A w razie jak co wyniknie, niech pan zezna, że tak do pana powiedziałem".

Zabrzmiało to groźnie. Zaniepokojony prezes przed tygodniem pojechał do Warszawy, złożył wizytę dyr. Gosiewskiemu i opowiedział mu o dziwnym zachowaniu Szymika. Gosiewski wyraźnie przejął się groźbą swego byłego pracownika. Miał powód.

Przed trzema tygodniami dyrektor ZUS w Łodzi Michał Wąsowicz został zastrzelony przez zwolnionego z pracy inkasenta łódzkiej ubezpieczalni. W chwilę potem zdesperowany zabójca, 47-letni Aleksander Macander, strzelił z sobie w skroń. Uroczystości pogrzebowe Wąsowicza odbyły się w łódzkiej katedrze z udziałem władz państwowych. Późniejszy o dwa dni pogrzeb Macandra stał się wielką manifestacją polityczną. Pod sztandarami PPS zabójcę odprowadziło na cmentarz ponad 25 tys. osób. Protestowano w ten sposób przeciw redukcjom zatrudnienia w ubezpieczalniach, przeciw obniżkom płac, odbieraniu nabytych uprawnień pracowniczych.

Michał Wąsowicz był poprzednikiem Gosiewskiego na stanowisku dyrektora ZUS w Sosnowcu. Obaj dobrze się znali.

Informację o słabo zawoalowanej pogróżce zredukowanego Szymika Gosiewski potraktował bardzo poważnie. Przed paru dniami wziął większą zaliczkę i uregulował swoje zobowiązania finansowe. Zapłacił też zaległe składki ubezpieczenia na życie. Zaczął przyjeżdżać do pracy w różnych godzinach. Do gmachu ZUS wchodził bocznym wejściem. Zaczął nosić przy sobie rewolwer.

Dziś także wchodzi bocznym wejściem. Szymik nie zauważa jego przybycia. O 14.20 Gosiewski kończy konferencję z dyrektorem finansowym ZUS i informuje sekretarkę, że wyjeżdża załatwić sprawy w mieście. Bierze kapelusz i schodzi na parter. Tam przez chwilę rozmawia z jednym z urzędników, kupuje gazetę od stojącego w holu chłopca i schodzi po schodach do służbowego samochodu.

Gdy szofer otwiera mu drzwi, zza prawego węgła budynku wychodzi Aleksy Szymik. Wyciąga z kieszeni rewolwer i zaczyna strzelać. Po pierwszych dwóch wystrzałach trafiony Gosiewski rzuca się w stronę schodów, jakby chcąc uciekać do budynku, ale po paru krokach przewraca się na stopnie. Szymik z bliska wystrzeliwuje doń cały magazynek.

Zamach widzą przejeżdżający akurat tuż obok tramwajem policjant i wywiadowca policji po cywilnemu. Wyskakują w biegu i rzucają się na mordercę. Szymik nie broni się, nie próbuje uciekać. Odrzuca pusty rewolwer i pozwala się aresztować.

Pogotowie przewozi dającego słabe oznaki życia Gosiewskiego do Instytutu Chirurgii Urazowej Szpitala im. Marszałka Piłsudskiego. O 17 dr Chorupski rozpoczyna operację. Jeden z pocisków trafił Gosiewskiego w lewą skroń. Chirurg wydobywa z paskudnej rany cztery spore odłamki kości, które uciskały mózg. W tym czasie inni lekarze tamują krwawienie z uszkodzonej tętnicy.

Policjanci przewożą Aleksego Szymika taksówką do urzędu śledczego. Aresztowany spokojnie składa obszerne zeznania. Wyjaśnia, że do Gosiewskiego strzelał z zemsty i że myśl o zastrzeleniu go powziął przed dwoma laty, tuż po wyrzuceniu go z pracy w sosnowieckiej ubezpieczalni. Sędzia śledczy słucha tego ze zdumieniem. Przyznając, że zbrodnię planował od dawna, Szymik w praktyce sam zakłada sobie stryczek na szyję - za zabójstwo z premedytacją grozi kara śmierci.

O 22 lekarze przeprowadzają Gosiewskiemu operację klatki piersiowej. Stan pacjenta poprawia się i lekarze nabierają nadziei, że ranny ma szanse przeżyć. Po godzinie przychodzi jednak kryzys. O północy Wiktor Gosiewski umiera.

Źródło: Duży Format http://serwisy.gazeta.pl/edukacja/1,51816,4297716.html

20
Historia / Obchody Powstania `44
« dnia: Lipca 09, 2007, 08:24:54 am »
Zaznaczmy barykady na ulicach
Tomasz Urzykowski2007-07-08

W pierwszych dniach Powstania Warszawskiego Andrzej Kozłowski pomagał budować barykadę na Wilczej. Teraz chce oznaczyć miejsca, gdzie w sierpniu i wrześniu 1944 r. były podobne umocnienia. Pomysł prosty, problem z wykonaniem.

Pana Andrzeja Kozłowskiego poznaliśmy na organizowanych przez "Gazetę" wycieczkach szlakiem naszych "Spacerowników" po najciekawszych dzielnicach Warszawy. Mówi o sobie: - Byłem biernym uczestnikiem Powstania Warszawskiego. Żadnym bohaterem.

W 1944 r. miał 13 lat. Mieszkał z rodziną w nieistniejącej dziś kamienicy przy Wilczej 74, na której miejscu stoi dziś szpital. Na początku sierpnia okoliczni mieszkańcy ruszyli do budowy barykady. Przynosili łóżka, szafy, stoły, z których w poprzek ulicy przy domu nr 72 wyrosła zapora.

- Ja rzucałem płyty wyrwane z chodników - wspomina Andrzej Kozłowski.

Barykada przedzieliła Wilczą, między Emilii Plater a Chałubińskiego. Niemcy jej nie zdobyli, nawet szczególnie nie atakowali. W tym miejscu nie doszło do poważniejszych walk. Co innego na Woli, Starówce, Powiślu, Czerniakowie czy w innych rejonach Śródmieścia. Budowane tam barykady stały się prawdziwymi redutami, o które toczono krwawe boje. Wśród ikon Powstania znalazły się zdjęcia przewróconych tramwajów na Marszałkowskiej. Takich i innych barykad były w całej Warszawie setki.

- Miejsca, w których znajdowały się barykady, powinny być odpowiednio oznaczone. Chodzi o namalowanie śladu na jezdni i chodnikach. Miałoby to duży walor dydaktyczny. Młodzi ludzie z Polski i zagranicy lepiej zrozumieliby, co się tu wtedy wydarzyło - tłumaczy Andrzej Kozłowski.

Swoim pomysłem od trzech lat próbuje zainteresować Muzeum Powstania Warszawskiego i miasto. Dyrektor muzeum Jan Ołdakowski popiera ideę upamiętnienia barykad, ale nie napisami na jezdni.

- To musi być coś bardziej trwałego. Myślę o płytach z pleksi z archiwalnym zdjęciem i informacją: "Tu była barykada". Takie szyby można umieścić w wielu punktach Warszawy - mówi Jan Ołdakowski. Dodaje, że jego muzeum chętnie wesprze projekt merytorycznie, lecz nie finansowo: - Takie przedsięwzięcie przekracza nasze możliwości. Odpowiedni budżet ma Biuro Promocji Miasta.

Rok temu biuro wyraziło zainteresowanie i na tym poprzestało. Pełniący obecnie obowiązki wicedyrektora biura Tomasz Andyszczyk o sprawie dowiaduje się od nas: - Pomysł wydaje się interesujący, ale trudno mi coś więcej powiedzieć. Muszę się z nim zapoznać - mówi.

- Ludzie, z którymi kiedyś rozmawiałem, w międzyczasie zmienili pracę. Jeśli tak dalej pójdzie, sam zrobię szablon, wezmę farbę i zacznę malować napisy na jezdniach - zapowiada Andrzej Kozłowski.

Ma jeszcze jedną propozycję, tym razem dla warszawiaków, którzy przeżyli Powstanie: - Niech 1 sierpnia wywieszą chorągiewki, a zdejmą w dniu, w którym opuścili miasto. My z siostrą tak robimy. Nasza rodzina wyszła z Warszawy dopiero 8 października.

Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34862,4299523.html

21
Nowe inwestycje / Odp: remont torowiska na Poniatoszczaku
« dnia: Lipca 02, 2007, 11:18:23 am »
Na piechotę to jest 20 minut;)

22
Sport / Odp: boule
« dnia: Czerwca 29, 2007, 01:02:20 am »
Snecz, daj znać jak się będziecie znowu wybierać:)

23
Sport / Odp: boule
« dnia: Czerwca 13, 2007, 11:27:47 pm »
W ośrodku ludzie grają. Chyba można je tam też wypożyczyć.

24
Na każdy temat / Odp: Topole koło kościoła Św. Trójcy
« dnia: Czerwca 13, 2007, 11:26:48 pm »
Trzeba zacząć od Straży Miejskiej na Okrąg.

25
Na każdy temat / Odp: Nowe gigantyczne billboardy na ul. Ludnej
« dnia: Czerwca 12, 2007, 11:11:43 am »
Cytuj
Tną drzewa, bo zasłaniają billboardy
 Dariusz Bartoszewicz 2007-06-11

Podstawowa zasada przemysłu reklamowego: klienci są jak karaluchy. Trzeba ich spryskiwać wciąż mocniejszą dawką reklam, bo się szybko uodparniają. Dlatego billboardy są coraz większe. Aby je odsłonić, usuwa się lub przycina drzewa


Reklamy nie mogą pożreć miasta - napisaliśmy dwa tygodnie temu w "Gazecie". Napiętnowaliśmy płachty, które zakryły wiele budynków wzdłuż Al. Jerozolimskich. Pojawiły się głosy, że piszemy tylko o megaformatach, bo bronimy billboardowych interesów firmy AMS (Agory). Tablice na stalowych i betonowych nogach, które stoją bez ładu i składu, zaśmiecając niemal każdy narożnik ważniejszych ulic, też drażnią. Dowodzą tego niezliczone listy i telefony od czytelników o "blaszanej wysypce w mieście".

Drwale na usługach reklamy

- Mamy wielki problem z billboardami. Przy nich są niszczone drzewa, by zapewnić lepszą widoczność reklam - ubolewa Iwona Fryczyńska z Zarządu Oczyszczania Miasta.

Drwale pojawiają się głównie nocą. Potrafią wyciąć wszystko, zostawiając sam pniak. Czasem przerzedzą jedynie koronę, obetną kilka gałęzi czy większy konar. - Inspektorkom Działu Zieleni i Parków ZOM udało się raz złapać sprawców na gorącym uczynku. Przyznali się, że muszą przycinać drzewa, które ograniczają widoczność billboardów. Apelujemy do mieszkańców, by wzywać straż miejską, gdy tylko zobaczą jakieś podejrzane prace - prosi Iwona Fryczyńska.

I przesyła "Gazecie" kilka przykładów odnotowanych w ostatnich miesiącach: * wycięty klon srebrzysty u zbiegu Al. Jerozolimskich z Łopuszańską, * uszkodzone topole przy ul. Płowieckiej, * przycinane drzewa na terenach zarządzanych przez Porty Lotnicze przy al. Żwirki i Wigury, * ucięcie całej korony dorodnego klonu przy ul. Jarzębskiego/Broniewskiego (zasłaniała reklamę na pobliskim bloku).

Barbarzyńcy dbający o właściwą ekspozycję reklam w zeszłym roku okaleczyli na ul. gen. Maczka korony trzech nowych klonów kulistych (drzewa nigdy ich nie odbudują) i dwóch starszych. Przy ul. Powązkowskiej zdeformowali pięcioletnie głogi (reklama wstawiona w ich szpaler). W olszach posadzonych jesienią 2005 r. przy ul. Solec - na Wisłostradzie na wysokości pomnika Sapera - obcięto korony. Z jednej straszy już tylko pień, w trzech pozostałych - okaleczone gałęzie.

Lista drzew kalek jest znacznie dłuższa: * al. "Solidarności" - zniszczone korony młodych klonów kolumnowych (2), * ul. Puławska - cztery lipy, pozostawiony jedynie pień, * ul. Raszyńska - zniszczone korony trzech lip, * al. Krakowska - wycięty świerk i śliwa ozdobna, * al. Jana Pawła II ucięte korony dwóch klonów polnych, * ul. Grójecka przy hali Banacha - ucięte korony czterech lip. Wszystko po to, by odsłonić reklamowe monstra.

Wyciąć reklamy w pień

David Ogilvy, założyciel agencji Ogilvy & Mather, w swoim książkowym wyznaniu z 1963 r. pisał: "Trzeba być ostatnim łotrem, żeby szpecić billboardami radujące oko przestrzenie. Po przejściu na emeryturę zamierzam stworzyć tajną organizację, zamaskowaną straż obywatelską, której członkowie będą jeździć po świecie na bezszelestnych motocyklach i pod osłoną nocy obalać reklamy. Któryż sąd potępi nas za te akty zbawiennej obywatelskiej dojrzałości?".

A jest co obalać. Kiedy "szpetoty" przy ulicach nie mieszczą się już w poziomie, w pionie staje jeszcze wyższa wielometrowa "noga" zwieńczona kolejną tablicą. Reklamy piętrzą się jedna nad drugą, przesłaniając horyzont. Ich dziki rozrost niszczy zieleń i krajobraz. Przykładem może być przedpole klubu Zielona Gęś u zbiegu al. Niepodległości z ul. Batorego. Najnowszy billboard musiał wystrzelić na kilka metrów ponad sąsiednie. Przerzedziły się też znacznie korony drzew.

W tym zgiełku nikt już prawie nie zwraca uwagi na reklamy. Przechodnie stali się na nią niemal ślepi i głusi. Dlatego agencje przekonują swoich klientów, że im więcej reklamy dookoła, "tym bardziej agresywnych strategii marketingowych potrzeba, by dana marka utrzymała swoją wiodącą pozycję". Należy więc krzyczeć - coraz częściej i coraz głośniej i na każdym rogu ulicy: - Tu jestem!

"David Lubars, jeden z szefów agencji reklamowej Omnicom Group, wyjaśnia podstawową zasadę, którą kieruje się przemysł reklamowy, ze znacznie większą otwartością niż większość jego kolegów po fachu. Konsumenci, powiada, »są jak karaluchy - spryskujesz ich, spryskujesz, a oni natychmiast się uodparniają «".

Dlatego wciąż trzeba zwiększać dawkę reklamy - płacht i billboardów, by karaluchy je zauważyły.

Cytaty z książki Naomi Klein "No Logo"

Dariusz Bartoszewicz
Źródło: http://serwisy.gazeta.pl/kraj/1,34309,4217993.html

26
Nowe inwestycje / Odp: Apartamentowiec na ul. Szarej - WAN S.A.
« dnia: Czerwca 09, 2007, 03:30:55 pm »
Przypuszczam że założyciele niniejszej strony to zupełnie inne osoby. Co wcale nie wyklucza wspólnych działań w przyszłości - mam nadzieję. Czy IO "Republika Powiśle" jeszcze istnieje?

27
Ogłoszenia / Odp: Solec 79
« dnia: Czerwca 03, 2007, 12:28:36 pm »
Polecam wizytę w SM. Udzielą pewnie każdej informacji.

28
Na każdy temat / Odp: ogródki piwne na Powiślu
« dnia: Maja 23, 2007, 11:25:22 am »
Trzeba będzie obejrzeć tak dzień lub dwa przed, żeby zrobić rezerwację.

29
Spółdzielnia Torwar / Rewitalizacja fasad bloków na osiedlu "Ludna"
« dnia: Maja 23, 2007, 11:22:46 am »
Artykuł ze strony: http://www.w-a.pl/2007/dryvit_osiedle.htm

Sposób na rewitalizację domów
 
Domy na warszawskim osiedlu Ludna odzyskują elegancki wygląd, a ich mieszkańcy zyskują wyższy komfort życia. Trwa docieplenie budynków z wykorzystaniem rozwiązania Dryvit Outsulation, zaś wybrany do wykończenia ścian dekoracyjny system Ultra-Tex pozwala odtworzyć pierwotną fakturę ceglanego muru. W taki sposób Spółdzielnia Budowlano Mieszkaniowa Torwar realizuje projekt rewitalizacji osiedla.
 
Przywrócić świetność sprzed pół wieku

Dziesięciokondygnacyjne bloki w rejonie ulic Okrąg i Wilanowska w śródmieściu Warszawy zbudowano w latach 60. Murowane z wapienno-piaskowej silikatowej cegły domy posiadały tradycyjne, typowe dla tego okresu proste formy architektoniczne. Z biegiem lat elewacje straciły swój pierwotny elegancki wygląd.
- Chcieliśmy, by budynki znowu wyglądały jak nowe. Zdecydowaliśmy się na docieplenie domów oraz odtworzenie elewacji w nowoczesnej technologii, ale z zachowaniem charakterystycznego wyglądu ceglanego muru. Wybraliśmy metodę Dryvit Outsulation, z zastosowaniem specjalnych szablonów w systemie Ultra-Tex, dzięki którym uzyskuje się na tynku rysunek wiązania cegieł - mówi Jacek Sadowski, wiceprezes ds. inwestycji i remontów spółdzielni Torwar.

Szlachetny wygląd

Spółdzielnia zamówiła projekt architektoniczny docieplenia i odnowienia budynków w Autorskiej Pracowni Architektury Kuryłowicz & Associates, jednej z najlepszych w Polsce. Według założeń nowy wystrój fasad miał być spójny z dotychczasowym wizerunkiem osiedla. - Podstawowym zamysłem było odtworzenie kompozycji istniejących elewacji. Chcieliśmy zachować wizerunek nietynkowanego muru, z oryginalnym wiązaniem cegieł - wyjaśnia autor projektu, architekt Tomasz Gientka z Autorskiej Pracowni Architektury Kuryłowicz & Associates.
W realizacji zastosowano trzy rodzaje faktur i kolorów tynku, dobranych z bogatej palety dekoracyjnych tynków zewnętrznych Ultra-Tex. - Wybraliśmy zestaw trzech podstawowych barw, w podobnym układzie nasycenia i proporcji poszczególnych płaszczyzn, lecz innych niż pierwotne odcienie. W efekcie elewacje zyskały szlachetny bezpretensjonalny wygląd - podkreśla arch. Tomasz Gientka.

Przed:


Po:



Łatwa instalacja

Projekt rewitalizacji cegły silikonowej na osiedlu Ludna obejmuje dziewięć budynków. Fasada każdego z nich ma powierzchnię 2000 m2. Prace przy pierwszym domu przy ul. Wilanowskiej 16/20 rozpoczęto w 2004 roku. Poprzedziły je staranne przygotowania. Przed rozpoczęciem inwestycji specjaliści z Dryvit wykonali szczegółową dokumentację fotograficzną elewacji, na podstawie której przygotowano unikalny szablon, odwzorowujący oryginalny układ cegły na ścianach.
- To był nasz pierwszy kontakt z taką technologią. Uzyskaliśmy jednak pełne wsparcie producenta. Najpierw w fabryce Dryvit w Radziejowicach wraz z wykonawcą zapoznaliśmy się z systemami Outsulation i Ultra-Text. Po rozpoczęciu prac przez kilka dni instruktor Dryvit wspólnie z robotnikami "kleił" szablony do podłoża, dzięki temu szybko opanowali oni technikę wykonania elewacji tą nowatorską metodą - opowiada prezes Jacek Sadowski.
Docieplenie i odnowienie elewacji pierwszego budynku trwało 3,5 miesiąca. - Przy drugim domu tempo robót jest wręcz błyskawiczne: pierwsze trzy ściany wykonano w dwa miesiące - dodaje prezes Sadowski.

Komfort mieszkańców

Dzięki rewitalizacji wzrasta prestiż osiedla na Ludnej. Jego mieszkańcy doceniają efekty prac renowacyjnych. - Domy z nowymi elewacjami wyglądają imponująco. Zmniejszyły się też koszty ogrzewania mieszkań. Lokatorzy pozostałych siedmiu budynków przeznaczonych do odnowienia dopytują się, kiedy przyjdzie ich kolej - zdradza prezes Jacek Sadowski ze spółdzielni Torwar.

Wysoka jakość

Dryvit Outsulation to metoda ocieplania ścian zewnętrznych na styropianie, na płytach o grubości do 25 cm. Mocowany jest do podłoża za pomocą kleju i kołków. System składa się z zaprawy klejącej, warstwy bazowej z zatopioną siatką wzmacniającą z włókna szklanego, oraz tynku akrylowego lub silikonowego. Jest bardzo trwały, wysoce odporny na uszkodzenia, ścieranie, zabrudzenia i zazielenienia oraz promieniowanie UV. Pierwszą realizację w Polsce wykonano w systemie Outsulation w 1970 roku, w Warszawie.

Ultra-Tex to dekoracyjna masa tynkarska, która pozwala nadać elewacji wygląd muru z cegły, kamienia, kostki, płytek i innych naturalnych materiałów. Jest to możliwe dzięki zastosowaniu odpowiedniego rodzaju szablonu nakładanego na warstwę tynku oraz materiałów akrylowych, opartych na 100 proc. polimeru akrylu. Na system składa się: zaprawa klejąca, warstwa bazowa, akrylowy podkład fugujący oraz tynk akrylowy. Ultra-Tex ma podwyższoną odporność na algi i grzyby oraz wysoką odporność na uszkodzenia mechaniczne i promieniowanie UV.


Szablony do tynków Ultra-Tex to technologia własna Dryvit Systems, opracowana w Stanach Zjednoczonych. - Wykorzystanie szablonów do nadania elewacji wyglądu muru z cegły czy kamienia bardzo przyspiesza prace i obniża koszty inwestycji. Jest atrakcyjną alternatywą dla elewacji z naturalnych materiałów - podkreśla Dariusz Adamski, wiceprezes ds. sprzedaży i marketingu Dryvit Systems.



30
Spółdzielnia Torwar / Odp: Budowa na ul. Wilanowskiej, Solec, Okrąg
« dnia: Maja 22, 2007, 03:36:53 pm »
Wszystko.

Strony: 1 [2] 3 4 ... 11