Co myślę, gdy widzę Powiśle - pisze Wojciech Mann
Nie urodziłem się tam i tam nie mieszkam, ale myślę o sobie jako o chłopaku z
Powiśla. W końcu przeżyłem tam grubo ponad czterdzieści lat. Róg Tamki i
Dobrej to mój róg. Na to skrzyżowanie wychodził mój balkon, przy tym
skrzyżowaniu stoi mój kiosk Ruchu, w którym od niepamiętnych czasów mieliśmy
teczkę z "Przekrojem" i innymi reglamentowanymi wydawnictwami, na tym też
skrzyżowaniu rozwaliłem przód żółciutkiego fiata 126p podczas gwałtownego
spotkaniu z bardzo porządnie blacharsko wykonaną skarpetą, czyli syreną 105.
Z mojego okna widać było dymiące kominy elektrociepłowni, dzięki której nasze
parapety przez wiele lat permanentnie pokryte były sadzą. Wychyliwszy się
przez balkon, dało się zobaczyć wejście do malutkiego lokalu, który najpierw
chyba nazywał się Wisienka, potem Pod Skarpą, a następnie Syrenka. Jak kiedyś
napisał nieboszczyk "Express Wieczorny", spotykali się tam "rzemieślnicy z
Powiśla". To prawda, ale autor tej notatki zdziwiłby się, widząc, jak bardzo
różne specjalności ci rzemieślnicy reprezentowali. Było też ode mnie prawie
widać Wisłę i Park Kultury i Wypoczynku położony wzdłuż Wybrzeża
Kościuszkowskiego. Z tą kulturą i wypoczynkiem różnie tam bywało. W latach
50. i 60., szczególnie po zmroku, w rzeczonym parku albo przy wejściu do kina
Energetyk niezwykle łatwo można było dostać w dziób. Ale, jak to mówią, gra
śmielsza, gra weselsza, więc chodziło się i do kina, i do serwującej piwo
kawiarenki, a właściwie piwiarenki, Mewa, zaraz obok pomnika Syreny.
Moje Powiśle miało zawsze własny, specjalny charakter. Niby dwa kroki od
Śródmieścia, Świętokrzyskiej, Nowego Światu, ale oddzielone niewidzialną
granicą. Z pewnością dużą rolę odgrywała tu różnica poziomów. Pnąca się od
Dobrej w stronę Kopernika Tamka była strefą przejściową między dzielnicami.
Dzięki tej różnicy poziomów pędzące w dół od Śródmieścia ciężarówki i
autobusy przez długi czas nie uznawały zainstalowanej w pewnym momencie
sygnalizacji świetlnej i regularnie doprowadzały do efektownych kolizji.
Niektóre wjeżdżały w witrynę sklepu z artykułami gospodarstwa domowego, co
łatwo było rozpoznać po charakterystycznym dodatkowym łupnięciu.
Moje Powiśle przez dziesięciolecia zmieniło się bardzo niewiele. Wciąż przy
Dobrej, Solcu, Smulikowskiego stoją stare, przedwojenne domy, prawie
niezmieniona jest geografia sklepów i punktów usługowych, wciąż spotykam tam
swoich byłych sąsiadów. Jednak nowe zaczyna i tam zaglądać. Biblioteka
Uniwersytecka zmieniła nie tylko wygląd Dobrej, ale też jej demografię. Obok
powstają niezwykle nowoczesne apartamenty dla bogaczy. Kominy
elektrociepłowni już nie dymią, a w jej zabytkowych murach mają powstać
lofty, czyli bardzo atrakcyjne mieszkania. Nawet nadwiślańska Syrenka
dorobiła się fontanny, choć dni jej działania są dla mnie sporą zagadką. Te
zmiany w mojej byłej dzielnicy bardzo mnie cieszą. Wielkie billboardy wzdłuż
płotu elektrowni obiecują jeszcze nowocześniejszy wizerunek dzielnicy. Ale
przyznam się, że chciałbym, żeby te zmiany nie zniszczyły doszczętnie dawnego
Powiśla. Bo któregoś dnia przyjadę tam, i poczuję się obcy. I to będzie dla
mnie bardzo smutny dzień.
Wojciech Mann
2006-09-28
Źródło: Gazeta Wyborcza
http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34862,3651271.html