Chcę Wam, moi drodzy Powiślacy, zwrócić uwagę na nietuzinkową personę. Persona owa należy do Powiśla od co najmniej 10 lat, ma cztery łapy, na końcu macha ogon, całość przypomina z lekka sfilcowaną ofiarę mezaliansu wilczura z - bo ja wiem? - brytanem?, albo innym ogarem. Ówże osobnik czterołapny jest zatrudniony na etacie stróża w Muzeum Azji i Pacyfiku, koleguje sie z gościem siedzącym w stróżówce i - póki nie zaczęto budowy - posiadał był własną, bardzo porządną, ocieploną budę. Pies ów odznacza się inteligencją i wiernością. Skrupulatnie pilnuje terenu Muzeum (teraz trochę nie pilnuje, bo klasa robotnicza szaleje masowo i pies nie wie już komu wolno, a komu nie naruszać terytorium). Traktowany jest bardzo porządnie, karmiony i pojony regularnie (sprawdzam to), ma też jedno niezwykłe upodobanie. Otóż codziennie, a właściwie trzy razy dziennie (ok. 8 rano, potem ok. 15, a potem ok 20) wybiera się samodzielnie na spacer do parku za kościołem św. Trójcy. A to znaczy, że musi dwukrotnie przejsć przez okropnie ruchliwy Solec i takąż Ludną. Robi to bardzo inteligentnie, albo z grupą ludzi przechodzących po pasach, albo sam, wyczekując luzu między samochodami. I tak sześc razy na dobę. Nigdy nie wbiega znienacka na jezdnię, rozgląda się i z godnością przechodzi, po czym wzdłuż ślepego odcinka Solca truchta do parku. Odbywa tam swoje psie sprawy, odwiedza znajome zakamarki i po półgodzinie wraca do roboty. Pies ów nosi niepozorne imię Bryś, ale - mówie Wam - jest to osoba godna szacunku, przyjazna i spokojnego uzposobienia. Jeśli zdarzy Wam sie zobaczyć czarno-rudego mieszańca wielkosci sporego wilczura, ukłońcie się, pozdrówcie, może poczęstujcie jakimś łakociem, albowiem pies ten jest niemal maskotą Powiśla i niegdzie takiego nei znajdziecie.