Deprecated: preg_replace(): The /e modifier is deprecated, use preg_replace_callback instead in /www/emm8_new/www/powisle.waw.pl/forum/Sources/Load.php(183) : runtime-created function on line 3
Górnośląska 41 - dom prof. Mariana Lalewicza

Autor Wątek: Górnośląska 41 - dom prof. Mariana Lalewicza  (Przeczytany 4327 razy)

Offline Levittoux

  • Global Moderator
  • Przyjaciel Forum
  • *****
  • Wiadomości: 165
  • Płeć: Mężczyzna
    • Zobacz profil
Górnośląska 41 - dom prof. Mariana Lalewicza
« dnia: Stycznia 05, 2007, 11:56:49 am »
Górnośląska 41

Jerzy S. Majewski
2007-01-04,
ostatnia aktualizacja 2007-01-04 21:08

Na drzwiach nieco zaniedbanej willi w Kolonii Profesorskiej widnieje litera L. To inicjał właściciela budynku Mariana Lalewicza, jednego z najbardziej znanych architektów warszawskich 20-lecia międzywojennego
Profesor Lalewicz nie wierzył w zjawiska paranormalne. Podśmiewywał się w duchu z najsłynniejszego jasnowidza przedwojennej Polski Stefana Ossowieckiego. Do czasu. Kiedyś Ossowiecki znalazł się na przyjęciu w domu architekta.

- Zrobię rysunek, włożę go do koperty i pan mi powie, co na nim narysowałem - oświadczył wuj. Narysował strusia chowającego głowę w piasek, włożył do koperty i dał ją do ręki Ossowieckiemu. Ten popatrzył na zamkniętą kopertę i powiedział: - Struś chowa głowę w piasek. Wuj był mocno zdziwiony - wspomina pani Maria Szolc, bratanica żony Lalewicza.

Czy Ossowiecki już wtedy potrafił przewidzieć przyszłość domu zarekwirowanego w 1942 r. przez Niemców? Nie wiemy. Obydwaj, architekt i jasnowidz, zostali rozstrzelani przez Niemców w czasie Powstania Warszawskiego. Dodajmy, że Ossowiecki, podobnie jak Lalewicz studiował w Petersburgu i był z wykształcenia inżynierem.

Tenis i wynalazki

W willi przy schodkach na Górnośląskiej 41 przypominającej nieco barokowe puzderko z kartuszem herbowym w fasadzie zawsze było gwarno. Lalewicz mieszkał z żoną Marią z Radlińskich, teściową Michaliną Radlińską z Osipowów i dwoma żonatymi synami: Stanisławem i młodszym Witoldem.

Stanisław był łącznościowcem i radiowcem, a w czasie drugiej wojny światowej według opowiadań rodzinnych, służąc w wojsku w Anglii, prawdopodobnie współpracował z wywiadem. Polskim czy może brytyjskim - tego nie wiemy. Dokonał też wówczas kilku wynalazków radiowych. Między innymi skonstruował sygnalizator ułatwiający odnalezienie zestrzelonych pilotów. Inny wynalazek umożliwiał wysłanie sygnału przez skoczka po wylądowaniu w Polsce.

Z kolei Witold poszedł w ślady ojca i został architektem. I on w czasie wojny trafił do Anglii, aby zostać tam już do końca życia. - Według naszej wiedzy Witold Lalewicz, służąc w wojsku, miał przygotowywać się do zrzutu nad Polską, ale po złamaniu nogi nie mógł skakać - mówi powinowaty Lalewiczów Paweł Uśpieński.

- Z jednym z młodych Lalewiczów grywałem na kortach Legii, gdzieś na przełomie lat 20. i 30. Serwował, wykonując zaskakujące ruchy - wspomina Kordian Tarasiewicz prowadzący tuż przed wojną firmę handlującą kawą. Sam w domu Lalewicza nie bywał. Znał go jednak doskonale, bo przyjaźnił się z rodziną najbliższego sąsiada architekta, także profesora architektury Czesława Przybylskiego.

Pokój "czarnej babci"

Gdybyśmy przenieśli się w czasie, drzwi willi Lalewiczów otworzyłaby nam służąca. To ona zaanonsowałaby nas państwu. Chwilę później znaleźlibyśmy się w holu. Wnętrze domu Lalewicza (zaprojektowanego przez architekta i powstałego po 1923 r.) zaskakiwało różnicami poziomów. Kondygnacja, która od strony ulicy była parterem, zamieniała się w piętro od ogrodu. To dlatego w budynku zajmującym stosunkowo niewielką działkę tak ważną rolę odgrywały schody.

Jak wspomina Maria Szolc, tuż przy wejściu od Górnośląskiej znajdował się kwadratowy hall. - Po lewej widniały drzwi do pracowni architektonicznej Lalewicza. To było największe pomieszczenie w budynku, ciągnęło się przez całą jego szerokość. Z pracownią sąsiadował salonik na półpiętrze. Wchodziło się do niego z holu lekko pod górkę, po dwóch czy trzech schodkach - wylicza pani Szolc.

W innym pokoju sąsiadującym z salonikiem mieszkała teściowa profesora Michalina Radlińska. Maria Szolc wspomina, że z przedsionka po prawej na piętro prowadziły zakręcane schody. Tam w pokoju najbliżej nich najpierw mieszkała "babcia Czarna". To teściowa Lalewicza, która ubierała się zwykle na czarno. Gdy nieszczęśliwie z tych schodów spadła, chodziła o lasce i zamieszkała niżej. Na poddaszu znajdowało się mieszkanie starszego syna profesora Stanisława i jego żony.

Kolejne, mocno zakręcające schodki wiodły też z holu na dół do wąskiego korytarzyka, w którym znajdowały się drzwi do gabinetu architekta i do jadalni. Była to kondygnacja od strony Górnośląskiej pogrążona pod ziemią. W jadalni z wyjściem na taras i ogród stał ogromny stół na 24 osoby i m.in. wyściełane krzesła z obiciami w paseczki. Był tam też duży kominek, na którym stał zegar i figurki, m.in. dyskobola. - W czasie wojny został tam wmontowany termon, mały piecyk w kształcie sześcianu, z pokrywą. Wrzucało się do niego parę węgielków czy brykietów tak, by cokolwiek grzało, a na wierzchu stawiało się garnek z zupą - opowiada Maria Szolc.

Klasyczna miłość nadplatoniczna

Choć w czasach petersburskich przed rewolucją w 1917 r. Lalewicz preferował nowoczesne rozwiązania architektoniczne, to jego warszawski dom miał wyposażenie zdecydowanie mieszczańskie. - Na ścianach były tapety dekorowane we wzory. Najciemniejszy był chyba gabinet. Stały tam dwa-trzy duże fotele ze skóry, chyba wiśniowe. Na jednej ze ścian nad fortepianem widniał portret cioci Mani. Były tam też duże szafy z książkami, których nie brakowało zresztą w całym domu - wspomina pani Szolc. Te półki z książkami wymieniali m.in. studenci architekta w wyjątkowo złośliwym tekście szopki wystawionej przez uczniów Szkoły Sztuk Pięknych.

Przyszli architekci wyśmiewali w niej sędziwego akademika hołdującego wzorom klasycznym: "(...) Miłością nadplatoniczną/Uwielbiam sztukę antyczną.../Jej nagość boską i cudną/Owinę w płachtę teorii,/aż staje się suchą i nudną/I wszystkie członki jej chudną./Sam chodzę w chwale i glorii!/Malować nic nie potrafię,/Lecz tyle książek mam w szafie./I tyle razy gadałem - aż profesorem zostałem (...)".

- Swój wkład w budowę domu miał też świeży architekt, syn profesora Witold Lalewicz. Sam zaprojektował przybudówkę do willi i w niej zamieszkał. Inaczej niż w domu profesora, jej wnętrza były bardzo nowoczesne. Łączyło ją z domem podziemne przejście - opowiada Paweł Uśpieński.

Opuśćmy jednak pełen książek dom architekta i wejdźmy do urokliwego, starannie zadbanego ogrodu. Tu prawdziwe cuda sztuki ogrodniczej wyczarowywał dochodzący ogrodnik, pan Zimny. - Na wprost jadalni była ścieżka żwirowa, rosły śliczne piwonie, irysy i inne kwiaty oraz grusza. Na murze od strony willi Michalskich pięły się róże. Było też "tajemne" przejście do wąwoziku, którym można było wyjść przez tylną furtkę na uliczkę Profesorską. W 1939 r. w ogrodzie upadł pocisk armatni, ale na szczęście nie wybuchł. Nie byłoby nas! - mówi Maria Szolc.

Uchodźcy z Poznania

We wrześniu 1939 r. budynek specjalnie nie ucierpiał. - Nasz wuj chodził po Warszawie, obliczał, ile budynków było zburzonych, ile uszkodzonych i w jakim stanie. Przyniósł też do domu bardzo dokładne mapy, na których zaznaczało się na zielono (słabo, średnio i mocno) stopień zniszczenia tych budynków. Sama to malowałam pod wujka kierownictwem. Było tego dużo. Później stworzyło się małe biuro. Być może wśród nich byli współpracownicy profesora sprzed wojny. Uczestniczyłam w tych pracach do początków listopada 1939 r., kiedy mieszkaliśmy u wujostwa - przypomina sobie pani Szolc.


Jej dom rodzinny stał niedaleko, na Szarej. Budynek ten został uszkodzony. To właśnie Lalewicz ocenił jego stan. Stwierdził, że kamienica się nie zawali i pani Szolc wraz z rodziną wróciła do domu przed 11 Listopada 1939 r.

W styczniu 1940 r. w willi profesora zamieszkali jego krewni wysiedleni z Wielkopolski. Pisze o tym Alicja Kaczyńska w książce "Obok piekła": "Dochodziły wieści, że Niemcy wysiedlają polską ludność z Poznania i innych miast dawnego zaboru pruskiego. I rzeczywiście, niedługo przyjechała do moich stryjostwa cała rodzina stryjenki z Poznania, adwokat Henryk Kwiczala z żoną, trzema córkami i synem. Pozwolono mu zabrać tylko po jednej walizce na osobę". Mieszkali tam, w przybudówce, aż do chwili wysiedlenia przez Niemców mieszkańców ulicy Górnośląskiej w lipcu 1942 r.

W swojej willi Lalewicz prowadził tajne komplety. Jak opowiada pani Szolc, wykładał tam historię sztuki lub architekturę. W trakcie zajęć drzwi z gabinetu do jadalni były otwarte tak, aby w razie czego łatwiej było uciec do ogrodu. Pośród uczestników kompletów pani Szolc przypomina sobie trzy koleżanki z Liceum im. Słowackiego - Miączyńską, Dudziankę i Dziamiankę.

Lalewicz w swoim domu mieszkał do lipca 1942 r. Wtedy to okupanci zaczęli tworzyć dzielnicę niemiecką. Któregoś dania zjawili się w willi przy Górnośląskiej z nakazem meldunkowym. Profesor miał kilka dni na znalezienie mieszkania i przeprowadzenie się. Wspomina o tym Alicja Kaczyńska: "Niemcy zajęli całą Górnośląską aż do schodków, łącznie z kolonią profesorów Politechniki. Stryj Marian musiał opuścić willę i przenieść się na Muranowską 12". Tam w kilku pożydowskich domach, na granicy getta, zamieszkało wówczas wielu wysiedlonych mieszkańców Górnośląskiej. Lalewicz zginął w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego. Willa na Górnośląskiej przetrwała wojnę, ale rodzina Lalewicza już jej nie odzyskała.

PS Za pomoc w napisaniu tekstu dziękuje panu Pawłowi Uśpieńskiemu
Źródło: Gazeta Wyborcza http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34880,3830213.html