Wspomniałem nasze losy w Milanówku. Przebywaliśmy nierozłącznie z mamą w Szpitalu Dzieciątka Jezus w Milanówku ul. Długa 7. Do dn. 6.11.1944 r. Stan zdrowia mamy powoli się poprawiał na tyle ,że mogliśmy już wychodzić na spacery uzyskując przepustkę.
Ulice Milanówka były nasycone dużą ilością ludzi ,w tym również ludzi chyba miejscowych handlujących czym się da ,również skupujących różne przedmioty. Wysiedleńcy z warszawy przeważnie nie mieli grosza przy duszy. Idąc z mamą powiedziałem ,że jestem głodny. Mama podeszła do kobiety ,która sprzedawała pyzy. Wzięła dwie porcje na niewielkim talerzyku .Nie miała pieniędzy więc wyjęła obrączkę ślubną i zaproponowała zapłatę. Nie pamiętam czy dostała resztę ale po wojnie mówiła ,że jakieś marne grosze. Widział to i słyszał jakiś Pan. Szedł za nami i podchodząc do nas rozmawiał z mamą proponując żebyśmy przychodzili do jego rodziny na obiady. Podał adres . Kilkakrotnie pamiętam, że byliśmy u tych państwa a obiady jedliśmy na werandzie. Dzięki – wtedy to zbawienie od głodu.
W Milanówku przebywało bardzo dużo Warszawiaków. Ludzie na ulicy zaczepiali innych i rozpytywali czy nie znali i nie widzieli ich rodzin z Warszawy. Mama też pytała o Tatę. Niestety był brak informacji. Tak myślę jak zachowywali się ci którzy na wypędzonych Warszawiakach robili interes. (obrączka za pyzy) Chwała i cześć tym prawdziwym Polakom , Którzy nas nakarmili. Tę obrączkę mama uratowała kiedy Niemcy nas prowadzili – zdjęła z ręki i schowała mnie do pończochy (wtedy dzieci nosiły pończochy na gumki) Niemcy czy Ukraińcy odbierali od prowadzonych ludzi biżuterię- nieraz w sposób brutalny.
Pewnego dnia spotkaliśmy niespodziewanie Barbarę – siostrzenicę Taty. Wielka radość bo okazało się, że są również siostry Taty- Leokadia i Jadwiga z córką Alicją. Mieszkają „kontem” u jakiś znajomych w Milanówku. Radość niesamowita. O śmierci Janka – brata a mojego Taty nie wiedziały. Bywały takie spotkania – dla samotnych ludzi chorych z dziećmi i wypędzonych to szok.
Ktoś organizował nam „wyjazd” do Białobrzeg Radomskich gdzie przebywała siostra ojca Longina z dwoma synami- Leszkiem i Arturem. Wyjechali przed wybuchem PW. Po śmierci męża, ojca –Mieczysława. Nie pamiętam tego transportu – pewnie spałem. Mama po wojnie mówiła ,że wiele osób w ślad za wycofującymi się Niemcami jechali na tzw. „szaber” może tak przejechaliśmy do Białobrzegów?. Spotkaliśmy się a radości nie było końca. Mieszkaliśmy wszyscy (4 dorosłe osoby i 5-cioro dzieci w różnym wieku.) w jednym dużym pokoju na ul. Piekarskiej nr.5 u znajomych ciotki ,którzy wcześniej zajmowali się rzeźnictwem. Wszystkie te wdowy z dziećmi to Warszawianki z Solca – Powiśle. Okazało się ,że w Białobrzegach stoi jednostka Niemiecka, która kontroluje szosę warszawską- Musieliśmy się zameldować . Wobec przynajmniej nas nie był już tak agresywni. Nawet jeden oficer Niemiecki mówili na niego „okularnik” dawał nam ziemniaki i nieraz chleb. Mówili ,że Litwin wcielony do armii niemieckiej.
To jest dokument mojej Mamy –GENERALGOUVERNEMENT KENNKARTE – świadczy o miejscach zameldowania i o potwierdzeniu faktów naszego pobytu.
Wyzwoliły nas czołgi Rosyjskie , które przewaliły się przez Białobrzegi Radomskie jak burza. Niemcy uciekali w popłochu szosą Warszawską. Przeżyliśmy wojnę po raz następny.
Dzieje pobytu naszego w Białobrzegach to inny rozdział. My Warszawiacy z Powiśla nie mogliśmy się teraz doczekać powrotu do Warszawy. Bez względu na okoliczności być w Warszawie .Szukać zaginionych, chować nie żyjących , odgruzować co się da i zamieszkać u siebie – na Powiślu.
Będę kontynuował wspomnienia , chociażby dlatego, że jeżeli można być w swoim miejscu urodzenia to ważne żeby to miejsce pokochać i tam ciągle wracać darząc szacunkiem nowe pokolenia zamieszkujące zmodernizowane stare miejsca.
Warszawa 19 listopad 2012 r.
Z wyrazami szacunku i pozdrowień
Andrzej Dubielecki – „Powislak”